My, niewierzący, zakładamy, że człowiek rozwinął się w toku ewolucji i żaden Bóg nie miał z tym nic wspólnego. Człowieka, jego wygląd i strukturę ukształtowała natura i warunki panujące na Ziemi – jako produkt wielu miliardów lat ewolucji życia i jego form. Rozum mi podpowiada, że nie mogło to się stać jednego dnia. Nie chce mi się wierzyć, że ktoś dzisiaj poważnie traktuje biblijne opisy stworzenia człowieka. Opisy te mają taki poziom wiarygodności jak bajki o krasnoludkach lub opowieści o ufoludkach. Ciekawe jak na to patrzy red. Parma. Czy uważa te opisy za prawdziwe i niepodważalne?
Chociaż Biblia nie jest podręcznikiem nauk przyrodniczych i opisu sześciu dni stworzenia świata nie musimy pojmować dosłownie, nie mam żadnego powodu, aby wątpić, że Bóg jest autorem dzieła stworzenia, zgodnie z pierwszymi dwoma rozdziałami Księgi Rodzaju. Oczywiście przekonanie to wynika przede wszystkim z wiary. Dodam jednak, że również wielu naukowców w to wierzy, wierzą zarówno w działanie Stwórcy, jak i w jakąś formę ewolucji.
Co wskazuje na stwórcze działanie Boga?
Przede wszystkim fakt, że wszechświat ma początek. Dinesh d’Souza tak o tym pisze:
„Ku zadziwiającemu potwierdzeniu tego, co napisane jest w Księdze Rodzaju, współcześni uczeni odkryli, że wszechświat powstał z pierwotnej eksplozji energii i światła. Nie tylko miał początek w czasie i przestrzeni, ale początek wszechświata był również początkiem dla czasu i przestrzeni. Czas i przestrzeń nie istniały przed powstaniem wszechświata. Jeśli zatem przyjmie się, że wszystko, co ma początek, ma również przyczynę, to świat materialny ma niematerialną, nadnaturalną przyczynę. Ta nadnaturalna przyczyna dała istnienie wszechświatu bez użycia praw fizyki. Powstanie świata było cudem i to w całkiem dosłownym znaczeniu tego słowa. O jego stwórcy wiadomo, że jest istotą duchową i wieczną, twórczą i potężną ponad wszelkie pojmowanie. To myśl, a nie materia, była na początku. Z pomocą nauki i logicznego rozumowania wszystko to można racjonalnie wyjaśnić” („To wspaniałe chrześcijaństwo”, Kraków 2011, s. 132).
Wszechświat nie istniał więc od zawsze, jak wcześniej błędnie głosili astronomowie Hermann Bondi, Thomas Gold i Fred Hoyle, którzy wysunęli teorię stanu stacjonarnego wszechświata, bo wszystko zaczęło się w wyniku Wielkiego Wybuchu, o którym fizyk Stephen W. Hawking (popiera naukę o ewolucji) napisał, że „osobliwość typu wielkiego wybuchu musiała mieć miejsce” („Krótka historia czasu od wielkiego wybuchu do czarnych dziur”, Poznań 1996. s. 58). Wiadomo też, że wielki wybuch spowodował, że wszechświat wypełniony był światłem.
„Wszechświat – pisze Dinesh d’ Souza – został powołany do istnienia w błysku światła 15 miliardów lat temu. Nasze słońce i planety zaczęły istnieć biliony lat później, zatem światłość rzeczywiście poprzedziła Słońce. W pierwszej wzmiance o światłości w Księdze Rodzaju (1.3) da się, jak się wydaje, rozpoznać właśnie Wielki Wybuch. Oddzielenie dnia od nocy (Rdz 1.4) wyraźnie wskazuje na powstanie ziemi i słońca. Noc i dzień, których doświadczamy w wyniku obrotów ziemi, powstały znacznie później niż cały wszechświat” (tamże, s. 140).
Współczesna nauka dowodzi więc, że biblijny opis stworzenia wszechświata wcale nie musi być włożony między bajki, bo przedstawiona w nim wersja powstania wszechświata w ogólnym zarysie zgodna jest z naukowym poglądem na jego pochodzenie. Tak więc, chociaż Biblia nie jest podręcznikiem naukowym i nie posługuje się językiem nauk przyrodniczych, to nie oznacza to, że jej stwierdzenia są nieprawdziwe. Poza tym – jak stwierdził astronom Robert Jastrow – „uczeni nie mają żadnego dowodu na to, że powstanie życia nie jest rezultatem aktu stwarzania” („The Enchanted Loom: Mind in the Universe”, Nowy Jork 1981, s. 19).
W swojej książce pt: „Bóg i astronomowie” Jastrow tak podsumował osiągnięcia nauki dotyczące obecnego modelu wszechświata:
„Jest to zadziwiający obrót rzeczy, nie oczekiwany przez nikogo oprócz teologów, którzy zawsze akceptowali słowo Biblii »Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię« (…). Sytuacja jest nieoczekiwana, ponieważ nauka odnosiła tak niezwykle sukcesy w śledzeniu łańcucha przyczyn i skutków wstecz w czasie (…). Obecnie chcielibyśmy przedłużyć ten łańcuch jeszcze dalej wstecz w czasie, lecz bariera dalszego postępu wydaje się nie do pokonania. To nie jest kwestia jeszcze jednego roku, czy jeszcze jednej dekady pracy, jeszcze jednego pomiaru lub jeszcze jednej teorii; wydaje się, że nauka nigdy nie będzie w stanie podnieść kurtyny zasłaniającej tajemnicę stworzenia. Dla naukowca, który żył wiarą w potęgę rozumu, historia kończy się jak zły sen. Pokonywał on bowiem góry ignorancji, jest już niedaleko podboju najwyższego szczytu i kiedy wciąga się na ostatnią skałę, wita go banda teologów, którzy siedzieli tam już od wieków” („God and the Astronomers”, New York 1992, s. 107).
Po drugie – o boskim akcie stworzenia życia wskazuje to, że mimo usilnych starań uczeni nie zdołali udowodnić, że życie może się wyłonić przez zbieg okoliczności z materii nieożywionej. Oto co na ten temat napisał R. Jastrow:
„Ku swemu zakłopotaniu [naukowcy] nie mają na to wyraźnej odpowiedzi, ponieważ chemikom jeszcze nie udało się powtórzyć eksperymentów tworzenia życia z materii nieożywionej, które przypisuje się przyrodzie. Uczeni nie wiedzą, jak to się stało” („The Enchanted…”, 1981, s.19).
Podobne stanowisko zajął profesor biologii Alexandre Meinesz, który w roku 2008 oświadczył, że „żadne empiryczne dowody nie potwierdzają hipotezy samorzutnego powstania życia na Ziemi w jakiejś molekularnej zupie; trudno nawet mówić o jakimkolwiek postępie, który w istotny sposób przybliżałby nas do jej udowodnienia” („How Life Began-Evolution’s Three Geneses” tłum. na ang. Daniel Simberloff, s. 33).
Krótko mówiąc, nie jest znany żaden przykład na samoistne powstanie życia. Życie po prostu zawsze bierze początek z uprzednio istniejącego życia. Dowiódł tego już sławny biolog i bakteriolog Ludwik Pasteur.
Uczonym trudno dowieść również to, co twierdził Karol Darwin – że wszystkie organizmy mają wspólnego przodka. W roku 1999 biolog Malcolm S. Gordon napisał:
„Wydaje się, że organizmy żywe nie mają wspólnego przodka, że uniwersalne drzewo filogenetyczne wcale nie wyrasta z pojedynczego korzenia” („The Concept of Monophyly: A Speculative Essay”, Biology and Philosophy, 1999, s. 335).
Darwinowskiej teorii wspólnego przodka przeczy również ewolucjonista Eric Bapteste, który w roku 2009 na łamach czasopisma „New Scientist” oświadczył: „Nie mamy żadnych dowodów na to, że drzewo filogenetyczne naprawdę istnieje”. W tym samym artykule potwierdza to biolog Michael Rose: „Musimy się pożegnać z ideą drzewa filogenetycznego – wszyscy to dobrze wiemy. Trudniej pogodzić się z tym, że fundamentalistycznej zmianie musi ulec cały nasz sposób patrzenia na biologię” (Graham Lawton, „Uprooting Darwib’s Tree”, New Scientist, 24 stycznia 2009, ss. 34, 37).
Dodajmy, że musiano dokonać bardzo wiele takich zmian w podręcznikach naukowych, bo w świetle najnowszych odkryć niemal wszystkie wcześniejsze założenia i teorie okazały się błędne. Znane są też przypadki celowych przekłamań, jak sprawa słynnego człowieka z Piltdown, kiedy to „w roku 1912 Brytyjczyk Charles Dawson przedstawił naukowemu światu czaszkę współczesnego człowieka z żuchwą orangutana – jako pozostałość po rzekomym praczłowieku, zamieszkującym niegdyś tereny Anglii” („Rzeczpospolita”, 3 luty 2006).
Po trzecie – o tym, że to sam Bóg stoi za dziełem stworzenia świadczy również wyjątkowość człowieka wśród stworzenia. Do niedawna niektórzy uczeni kwestionowali, że wszechświat został stworzony dla ludzkości, ale „w ostatnich latach fizyka (…) potwierdza, że człowiek zajmuje wyjątkowe miejsce w kosmosie. Okazuje się, że ogrom obszaru i wiek naszego wszechświata nie są dziełem przypadku. Są one bowiem koniecznymi warunkami istnienia życia na ziemi. Innymi słowy wszechświat musi być tak wielki i tak stary jak jest, by mogło na nim być miejsce dla żywych mieszkańców takich jak ty i ja. Cały wszechświat z wszystkimi prawami, jakie nim rządzą, wydaje się być zbudowany według schematu, którego celem jest stworzenie – tak! – nas. Fizycy nazywają to niewiarygodne odkrycie zasadą antropii. Mówi ona, że świat, który obserwujemy, musi mieć ściśle taką naturę, która umożliwi istnienie istot żywych, zdolnych do percepcji świata. (…) Gdyby podstawowe wielkości i stosunki w przyrodzie były choć trochę inne niż są ani nasz wszechświat, ani my nie istnielibyśmy. I choć to zabrzmi jak fantastyczna opowieść, trzeba powiedzieć, że wszechświat został skrojony tak, by stał się mieszkaniem ludzi. Żyjemy w idealnym, akuratnym wszechświecie, gdzie panują dokładnie takie warunki, jakich potrzebuje życie, by się pojawić i osiągnąć rozkwit” (Dinesh d’ Souza, dz. cyt., ss. 147,148).
Cytowany już Stephen Hawking stwierdza:
„Gdyby początkowe tempo ekspansji było mniejsze o jedną tysięczną jednej milionowej jednej milionowej procenta, to wszechświat już dawno zapadłby się ponownie” (dz. cyt., s. 118).
Czy to przypadek? Nie, ponieważ Biblia wyraźnie stwierdza, że to Bóg stworzył niebo i ziemię (Rdz 1.1). Dlatego też „niewidzialna jego istota, to jest wiekuista jego moc i bóstwo, mogą być od stworzenia świata oglądane w dziełach i poznane umysłem” (Rz 1.20). Jak podkreślił R. Jastrow zasada antropii „to najbardziej teistyczny wynik, do jakiego kiedykolwiek doszła nauka” („The Astronomer and God”, w: Roy Varghese, „The Intellectuals Speak Out about God”, Chicago, 1984, s. 22).
Reasumując, wszechświat jest zbyt doskonały, by był dziełem przypadku. Już samo to, co zostało wyżej przedstawione (fakt, że wszechświat ma początek, brak dowodów na samoistne powstanie życia, brak dowodów na to, że wszystkie organizmy mają wspólnego przodka oraz zasada entropii), wskazuje na inteligentnego i przyjaznego ludzkości Stwórcę. A zatem chociaż biblijny przekaz o stworzeniu świata i człowieka nie informuje nas o szczegółach tego procesu, chrześcijanie nie muszą być zakłopotani wierzeniem w opis Księgi Rodzaju na temat stworzenia, ponieważ „każdy dom jest przez kogoś budowany, lecz tym, który wszystko zbudował jest Bóg” (Hbr 3.4).