„A gdy [Jezus]siedział na Górze Oliwnej, przystąpili do niego uczniowie na osobności, mówiąc: Powiedz nam, kiedy się to stanie i jaki będzie znak twego przyjścia i końca świata” (Mt 24.3).
Od najdawniejszych czasów ludzi interesowała przyszłość. Pytania o koniec świata stawiane były niemalże w każdym czasie i przez wszystkie religie świata. Kwestia ta intrygowała również najbliższych uczniów Chrystusa (Mt 24.3). I chociaż Jezus wyjaśnił im, że „o tym dniu i godzinie nikt nie wie; ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko sam Ojciec” (Mt 24.36), apostołowie mimo to byli święcie przekonani, że koniec ten nastąpi jeszcze za ich życia. W zasadzie wszyscy oni oczekiwali rychłego powrotu Zbawiciela i odnowienia wszechrzeczy za ich życia (Dz 1.6-7; 3.19-21; 1 Kor 7.31; 15.51; 1 Tes 4.15; Hbr 10.37; Jk 5.8; 2 P 3.11-12; 1 J 1.18).
Patrząc z perspektywy minionych 2000 lat widzimy, że wbrew słowom Chrystusa: „Nie wasza to rzecz znać czasy i chwile, które Ojciec w mocy swojej ustanowił” (Dz 1.7), wielu nadgorliwych chrześcijan uległo pokusie wyznaczenia daty przyjścia Chrystusa i końca świata. Często tłumaczono sobie to tym, że Chrystus nie wspomniał o roku, ale o dniu i godzinie. Jakie to daty?
Już Tichoniusz – wczesnochrześcijański pisarz, zakładał, że Chrystus powróci w 381 r. Z kolei Hipolit (170-236) oraz Laktancjusz (250-330) byli przekonani, że przyjście to nastąpi w 500 roku. Największe jednak zamieszanie związane z przyjściem Chrystusa i końcem świata Europa przeżywała w r. 1000. Zakładano, że 1000 lat z dwudziestego rozdziału Apokalipsy to okres Tysiącletniego Królestwa Bożego, począwszy od narodzin Chrystusa aż do Jego powrotu. W końcu, gdy nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło, przeniesiono tą datę na rok 1033, ponieważ uznano, że okres 1000 lat należy liczyć od śmierci Chrystusa, a nie od Jego narodzin.
Szczególne miejsce w profetycznym pojmowaniu świata zajmuje Joachim z Fiore (1135-1202). Ten włoski mnich, w oparciu o teksty z Księgi Apokalipsy (11.3 i 12.6), wyznaczył rok 1260 jako początek panowania Chrystusa. Gdy jednak Chrystus nie przyszedł w tym roku, ustalono nową datę na rok 1290, a następnie na rok 1356, licząc okres 1260 lat od daty powstania Księgi Apokalipsy.
Również Girolamo Savonarola z Florencji był przekonany o bliskim końcu świata. Głosił, że nastąpi on po roku 1494.
Z kolei Michael Stiefel (1486-1567), przyjaciel Marcina Lutra, obliczył, że Chrystus przyjdzie 19 października 1533 r. o godzinie ósmej rano. Ogromny zawód jaki spotkał wszystkich oczekujących, zmusił go w końcu do rozdania swoich dóbr, aby uspokoić wzburzony tłum. Sam Marcin Luter w zasadzie nie wdawał się w formalne obliczenia końca świata. W roku 1536 wspomniał jednak: „W Apokalipsie doszło już do białego konia. Świat już nie będzie długo istnieć. Jeżeli Bóg zechce, to nie dłużej niż sto lat”. W innym miejscu dodał jednak: „Nie chciejmy odgadywać i wiedzieć, lecz czyńmy pokutę i módlmy się”.
Lista wyznaczających rychły koniec świata nie kończy się na wyżej wymienionych i znanych postaciach. Znajduje się bowiem na niej również wybitny fizyk, astronom i matematyk, a zarazem znawca biblijnego profetyzmu, Izaak Newton (1642-1727). Uczony ten wyznaczył datę powtórnego przyjścia Chrystusa na rok 1715. Kiedy do paruzji nie doszło, jego bliski współpracownik – profesor matematyki – William Whiston, wyznaczył kolejną datę na rok 1734, a następnie na 1766 r.
Jeszcze inną datę wyznaczył wybitny biblista i zwolennik pietyzmu, Johan Albrecht Bengel (1687-1752), który uważał, że paruzja nastąpi 18 czerwca 1836 r. Miał to być początek Tysiącletniego Królestwa Bożego. Pogląd ten był popierany nawet przez Johna Wesleya – założyciela metodyzmu.
Co ciekawe, również Joseph Wolff (1795-1862), propagator idei bliskiego przyjścia Chrystusa w Azji, Afryce, Europie i Ameryce, zapowiadał to wydarzenie, ale na rok 1847. Podobnie do niego, w oparciu o ten sam fragment Księgi Daniela z ósmego rozdziału, również William Miller, zapowiadał rychły koniec świata – najpierw na rok 1843, a następnie na październik 1844. Kiedy zaś oczekujący na Chrystusa doznali dwukrotnego rozczarowania, Hiram Edson – przy poparciu Ellen G. White, prorokini adwentyzmu – uznał, że prorocze obliczenie roku 1844 – w oparciu o tekst z Księgi Daniela (8,14) – jest jak najbardziej poprawne, ale nie dotyczy powtórnego przyjścia Chrystusa, lecz Jego wejścia do miejsca najświętszego świątyni w Niebie i jej oczyszczenia oraz przeprowadzenia sądu śledczego.
Inny zagorzały zwolennik biblijnych proroctw – Charles T. Russell, (1852-1916), założyciel Badaczy Pisma Świętego, dzień „niewidzialnego” przyjścia Chrystusa wyznaczył na rok 1874, a rok 1914 jako koniec czasów pogan. Co miało się stać potem? Oto jego słowa:
„Żydzi mają być przywróceni do dawnego stanu, królestwa pogańskie mają być rozbite w kawałki jak naczynia garncarskie, a królestwa tego świata staną się królestwami naszego Pana Jezusa Chrystusa i zostanie wprowadzony wiek sądu” („Wykwalifikowani do służby kaznodziejskiej” część IV).
Według Russella miał to być koniec świata. Po nie spełnieniu się tego „proroctwa” rok 1914 uznano jako rok przełomowy w historii tego świata, twierdząc, że nie przeminie to pokolenie, które pamięta ten rok (później – które narodziło się w tym roku), aż nastąpi Armagedon i koniec „tego systemu rzeczy”.
Z kolei inny wielki kaznodzieja i cudotwórca William M. Branham – uważany przez swoich zwolenników za obiecanego „drugiego Eliasza” – napisał: „Będąc pod natchnieniem Bożym, szczerze wierzę i twierdzę, że rok 1977 powinien przynieś kres światowemu systemowi i zapoczątkować millenium” (Siedem wieków Kościoła, wyd. ang. s. 322).
Według wyznawców Kościoła Misyjnego Davera, koniec świata miał nastąpić 10 października 1992 r. Z kolei w książce pod tytułem „1994”, napisanej przez Harolda Campinga, autor twierdził, że koniec świata miał nastąpić we wrześniu 1994 r.
Największy wizjoner z XVI-wiecznej Francji, Nostradamus (1503-1566) napisał: „W roku 1999 w siódmym miesiącu przybędzie z niebios wielki król przestrachu. Wskrzesi wielkiego króla Hunów. Przed i po wojnie panować będzie zgodnie ze swoim korzystnym horoskopem” (Centuria X, czterowiersz 72).
Badacze przepowiedni Nostradamusa podawali nawet dokładniejsze daty niż sam wizjoner. Według nich, koniec świata miał nastąpić 19 albo 23 lipca. Niektórzy łączyli te wydarzenia z inną zapowiedzią: „Słońce w dwudziestu stopniach Byka, będzie wielkie trzęsienie ziemi” (Centuria IX, czterowiersz 83). W związku z tym wskazywano na datę 11 maja 1999, 2000 a również 2001 r.
Przepowiednie o końcu świata absorbują nawet polityków. Były prezydent USA Ronald Reagan, wierzył, że koniec ten nastąpi wraz z przyjściem Chrystusa w roku 2000. A rzesze Amerykanów wierzą, że zanim nastąpi koniec świata, zostaną zabrani w kosmos przez UFO.
W roku 2000 otrzymałem materiał, w którym autor podawał, że koniec świata rozpocznie się w Polsce z dniem wyborów, tj. 23 września 2001r., i będzie trwał około trzy i pół roku … (Ap 11.2; 12.6,14).
Obecnie słyszymy zaś o roku 2012. Według przepowiedni Majów koniec świata miałby nastąpić 21 grudnia, bo na tej dacie kończy się ich kalendarz. Zwolennicy tej daty twierdzą, że wtedy z nieba spadnie deszcz ognia, ziemię zaleją wody, a potężne trzęsienia ziemi zniszczą miasta. Nastanie chaos. Ale czy tak rzeczywiście się stanie?
Eksperci z NASA są sceptyczni co do apokaliptycznej wizji jaką przed widzami roztaczają media. Chociaż niektórzy biorą pod uwagę, że wszystko może się zdarzyć, bo energia słoneczna może emitować takie silne fale promieni, że wtedy katastrofa byłaby nie do uniknięcia.
Zwraca się uwagę, że aktywność słońca wzrasta co 11 lat, a tarcza naszej planety – magnetosfera – zaczyna słabnąć z każdym rokiem. W 2007 r. ubytek ten był już 10 krotnie większy niż do tej pory. To osłabienie magnetosfery powodują więc promienie słoneczne.
Niektórzy wieszczą też, że dojdzie do przebiegunowania ziemi, co grozi wyginięciem całych gatunków zwierząt.
Inne zagrożenie ponoć płynie z jądra ziemi, które wyraża się w trzęsieniach. Silne wstrząsy sejsmiczne mogą wywołać inne kataklizmy. Istnieje też inne niebezpieczeństwo dla naszej ziemi, polegające na zderzeniu z innym ciałem niebieskim – kometą, asteroidą lub planetą.
Jak widać, kwestia zbliżającego się końca świata jest wciąż żywa. Absorbuje umysły zarówno jasnowidzów, proroków, astrologów, ale też teologów, naukowców, dziennikarzy a nawet polityków. Co prawda większość naukowców nie podziela powyższych obaw. Mimo to, wielu zwolenników końca świata uważa, że ukrywają oni te fakty, aby nie doszło do paniki wśród ludzi. Faktem jest, że aktywność słońca będzie wzrastać i w 2012 roku może osiągnąć apogeum. Czy to tylko przypadek? A może rzeczywiście zbliżamy się do kresu ziemskiej cywilizacji? Czy coś na to wskazuje? O tym w następnym rozdziale.